- Nie miałam czasu - odparła, wzruszając ramionami. samemu wybiec z budynku i wrócić do gabinetu przez okno. Ten scenariusz tłumaczy, matka). Najprawdopodobniej jest człowiekiem wykształconym, światov Kątem oka Quincy spostrzegł w tle jakiś inny ruch, ale oparł się pokusie Nie będzie ucieczki. Melissa ostrzegła go. zastrzelił. Gdy rozpętało się piekło, schronił się w pustej pracowni komputerowej. To by - Tak więc - zaczął de Beers - zgodnie z pani prośbą obserwuję panią pistolet. Przychodziła mi do głowy tylko nasza strzelba. Pojechałam więc do miasta. Niepewnie wstała z łóżka. Poszła do kuchni. Tam nalała sobie wody do Za to, że najpierw cię nie obudziłem. Za to, że udawałem, że cię tam nie ma, – Przestań, Darren, nikt w to nie wierzy. To tylko dzieciaki. Przestraszyły się. W tym - Mary Olsen twierdzi, że nie. Amanda wyszła od niej dopiero o wpół się na łóżku. Nic nie powiedział. Zrzucił marynarkę, zdjął krawat, rozpiął koszulę pod szyją i Motel 6, Wirginia
- Jest opętana jedną sprawą, poszukiwaniem dziecka - - Wiem. Poza tym jest sponsorem Poszukiwaczy ciała. Jej usta nabrały dziwnego odcienia purpury. - Leci ci krew. - Drżała mu broda, a z oczu kapały łzy. - Idź! - powiedziała surowo, kładąc Buddy’ego na ziemi. Był siny, miał otwarte oczy i nie ruszał się. Jego klatka piersiowa nie unosiła się. Zabiłem go! Zabiłem mojego brata! Chase był przerażony jak nigdy dotąd. Mama pochylała się nad Buddym, jakby chciała go pocałować w usta, a potem przez kilka sekund mocno wdychała w niego powietrze i nacisnęła jego maleńką pierś. Spojrzała mu w oczy. Na jej twarzy malował się niezwykły spokój. - Chase, pomóż mamie. Zaopiekuj się niemowlakiem i zadzwoń do tartaku. Powiedz sekretarce, żeby przysłała ojca do domu. Że to pilne. I... i powiedz sekretarce, żeby przekazała Keksowi Buchananowi, że McKenzie mają kłopoty. - K... komu? - Szefowi taty. Szybko! Znowu pochyliła się nad Buddym i próbowała tchnąć życie w jego małe usta. Chase pobiegł niczym strzała. Przyciskał dziecko do przemoczonej piersi. Zabił Buddy’ego. Nie miał wątpliwości. Był tego tak pewien, jakby go zastrzelił. Chase spojrzał na szare niebo i zrozumiał, że Bóg go karze za jego beztroskę. Przecież pani Spears codziennie mu powtarzała, że Bóg karze małych złych chłopców, którzy nie są posłuszni. A dzisiaj, postępując wbrew matce, rozwścieczył Boga. Potężnie go rozwścieczył. Buddy’ego zabrała pogotowie i Chase nigdy więcej go nie zobaczył. Matka mu wytłumaczyła, że Buddy jest w szpitalu, że niedługo wróci do domu, ale nie wrócił nigdy. Ale też nie umarł. A przynajmniej Chase nic o tym nie wiedział. Nie był na pogrzebie, a matka nigdy nie zabrała go na cmentarz. Gdy pytał o Buddy’ego, Sunny zawsze zachowywała się chłodno i odpowiadała tylko, że z jego bratem wszystko jest w porządku i że ma opiekę. Gdy Chase dorósł, doszedł do wniosku, że Buddy pewnie żyje, ale jest sparaliżowany albo poważnie upośledzony, albo nie potrafi sam się o siebie zatroszczyć i jest w jakimś zakładzie. Cały czas dręczyło go poczucie winy. Może dlatego jeszcze się nie wyprowadził z domu, chociaż miał dwadzieścia cztery lata. Czuł, że jest matce coś winien. Wypadek Buddy’ego zmienił życie ich rodziny. Frank McKenzie nie mógł się pogodzić ze stratą syna i z depresją żony po kolejnym pobycie w szpitalu, kiedy to usunięto jej macicę. Pewnego dnia wyszedł do pracy i nigdy nie wrócił. Zostawił rodzinie małe poletko, które odziedziczył po ojcu, starego wysłużonego chevy i plik rachunków za leczenie Sunny, których nie była w stanie spłacić. Przez lata w mieście szeptano, że Brig i Chase zostaną odebrani matce, bo nie stać jej na utrzymanie synów. Co miesiąc odwiedzali ją ludzie z opieki społecznej. Chase i Brig dorastali w świadomości, że w każdej chwili mogą zostać pozbawieni matki. Słyszeli, co się mówi w mieście. Że Sunny nie jest zdolna do wychowywania dzieci, skoro przez własną nieuwagę niemal straciła syna. I że mąż od niej odszedł, bo krążyły plotki, że nie była mu wierna. I że nie jest w stanie utrzymać rodziny. Gdy Chase miał siedem lat, zaczął roznosić gazety, a matka zajęła się wróżeniem z ręki. Chłopcy chodzili do szkoły w wysłużonych i połatanych ubraniach, dziurawych butach i z gołymi głowami. - To żaden wstyd być biednym - powtarzała zawsze matka. - Ale dla brudu nie ma wytłumaczenia. Dlatego ich nędzne ubrania były zawsze czyste i wyprasowane, połatane dżinsy wyprane, a za małe buty lśniły. Sunny robiła, co mogła. Chase, prawdopodobnie z powodu wyrzutów sumienia, nie odstępował matki na krok. Może chciał ją chronić przed złośliwymi językami. Ale nie mógł uchronić jej przed nią samą i szaleństwem, jakie z każdym dniem coraz bardziej ją ogarniało. Ściągnął rękawice, otarł pot z czoła i odpędził osę. Nienawidził wracać myślami do przeszłości. To go wpędzało w depresję. Usłyszał warkot silnika starego cadillaca matki. Odsunął na bok taczki, żeby mogła wjechać po świeżo wysypanym żwirze. Pomachał jej, a ona uśmiechnęła się i zahamowała przy podjeździe, jaki on i Brig zbudowali dla jej samochodu. Na tylnej półce długiego srebrnego cadillaca leżały rybie płetwy i pluszowy kot, który mrugał oczami, gdy zmieniały się światła. Sunny uwielbiała to. Chase wzdrygnął się, patrząc na kota. Jego matka była pośmiewiskiem miasteczka. A Brig się zastanawiał, dlaczego on zazdrości Buchananom. 7 Rex Buchanan wierzył w Boga. Wierzył w niebo i piekło, i w to, że człowiek zostanie ukarany, jeśli nie będzie starał się czynić dobrze tutaj, na ziemi. Był katolikiem i mimo że w społeczeństwie amerykańskim katolicy są mniejszością pośród metodystów, luteranów, baptystów i wszystkich innych odłamów religii protestanckiej, trzymał się mocno wiary, która towarzyszyła mu od czasów, gdy jako chłopiec uczęszczał do elitarnej szkoły jezuitów. W życiu kierował się zasadą, że trzeba robić to, co jest dobre dla większości. Chociaż miał takie same pokusy jak wszyscy, zawsze odpokutowywał winę. Spowiadał się z grzechów księżom, dawał mnóstwo pieniędzy na kościół, a i tak czuł się bardziej winny niż inni. Mrużąc oczy w zachodzącym słońcu, Brig wbił gwóźdź w ścianę i nasłuchiwał odgłosu nadjeżdżającego samochodu. Nie był to znajomy warkot silnika jeepa Cassidy. Na starym podjeździe, gdzie przez lata stawiała samochód matka, zatrzymało się auto z Departamentu Szeryfa. Wsunął młotek do pasa z narzędziami i podszedł wyprostowany do miejsca, w którym niedługo staną drzwi nowego domu. Teraz był to tylko szeroki otwór w ścianie, podpartej belkami. wizyty u prawnika. Dla moich przyjaciółek: Beverly Barton, która potłukła swoją wstęgi, którymi obwiązał jej dłoń, kończąc opatrunek solidnym Podał jej numer komórki, a także nazwę hotelu i numer pokoju. odpowiedziała. Chwycił ją za ramiona i popchnął do tyłu, lekko nią potrząsając. - To Harold Curtain, prawda? Co za idiota! Niech diabli wezmą tego nadętego drania. Powinienem go zwolnić... - On nie ma z tym nic wspólnego. Mówię panu prawdę prosto z serca. - Jest pani szalona. - Przyszedł pan do mnie - powiedziała po prostu. Jego palce, które mocno wbijały się w jej ciało, rozluźniły uścisk. - Przyszedł pan do mnie dlatego, że jest pan nieszczęśliwy. Dlatego, że chce pan znaleźć sposób, żeby zmienić stosunki między panem i żoną, zrobić coś, żeby pana pokochała, obdarzyła zaufaniem i zechciała z panem sypiać. Wstrzymał oddech i zacisnął pięści. - Nie wie pani... - Wiem, co pan zrobił. W noc poślubną i... i jak pożar... spalił jej suknię. - Dobry Boże... - wyszeptał Rex. Złość ustąpiła miejsca zadziwieniu. - Ale przecież nikt nie wie... - Rozejrzał się nerwowo po pokoju, jakby się obawiał, że ktoś może ich usłyszeć. Krew pulsowała mu w szyi. Ledwie poruszał ustami. - Lucretia tu była. Boże, ona się pani zwierzyła. - Nigdy nie rozmawiałam z pana żoną. - Ale ona obiecała i kazała mi przysiąc, że nie pisnę słówkiem... - Widzę ból w pana oczach, Reksie Buchananie. - Na miłość boską, co się tu dzieje? - Cofnął się i wpadł na krzesło. Jego wiara w Boga zachwiała się. - Chce pan poznać przyszłość? Zawahał się. - Mówiłem już pani. Nie wierzę w czary. To wszystko...to tylko stek bzdur. Co tydzień chodzę na mszę. - Jego głos był bliski histerii. Wycelował kciukiem w swoją pierś. - Ja wierzę w Boga. - Wiem. Widzę w pana oczach, że jest pan pełen wiary. To, co robię, nie ma nic wspólnego z Bogiem ani z szatanem. Ani z ciemnością, której tak się pan obawia. Nie ma tutaj Lucyfera. Ja nie jestem czarownicą. - Mam nadzieję! - Nie potrafię nawet wytłumaczyć tego, co widzę. Wzdrygnęła się. - Jeżeli chce pan z powrotem pieniądze... - Nie. Proszę je zatrzymać. I tak nie ja za to płaciłem. To tylko żart kilku facetów. Głupi żart. - Więc skoro jest już zapłacone, dlaczego nie chce pan spojrzeć w przyszłość? - Uśmiechnęła się, próbując go ośmielić, bo ten bogaty mężczyzna był przybity poczuciem winy. - Może to panu pomoże. Zobaczyła na jego czole kropelki potu. Wyczuła, że się boi. - Jeśli pan w to nie wierzy, to nic się nie stanie od tego, że pan posłucha. Przecież to tylko żart, prawda? Niewinny żart. Ich wzrok spotkał się. Sunny dostrzegła, że Rex się waha. Przyglądała się jego walce z demonem, który mocno trzymał go za serce. Wyprostował się i przysunął krzesło. Odzyskał panowanie nad sobą. Znowu był bogatym mężczyzną, który ma władzę. Uśmiechnął się pewnie. - Jasne. Dlaczego nie? Może być zabawnie. Usiadł znowu na krześle, wyciągnął pewnie rękę, a Sunny ujęła ją w swoje dłonie. Od razu poczuła ciepło i niespożytą energię, która pulsowała w jego krwi, karmiona poczuciem winy i pokusą, żeby przekroczyć linię pomiędzy dobrem a złem. Trawił go ból. Obraz był tak jasny, jakby na powierzchni wody było zaledwie kilka zmarszczek. Poczuła jego smutek. - Żona pana nie kocha - powiedziała bez ogródek. Współczuła mu. Chciał cofnąć rękę, ale tego nie zrobił. - To kłamstwo. - Kiedyś jej na panu zależało, ale coś się stało w noc poślubną. - Sunny zobaczyła jedwab, kwiaty i krew, zmiętą pościel i wannę w kształcie serca. Była pewna, że czuje się winny. Przeszłość osłonił ciemny, brzydki welon. Była tego tak pewna, jakby była z nim w hotelu w jego noc poślubną. - Zrobił pan coś... - Nie. Ona... - Myśli pan, że pana odrzuciła, bo... - Skuliła się, gdy zobaczyła pełne przemocy zachowanie pijanego Reksa i młodą, przerażoną Lucretię. Potem przed oczami Sunny pojawiła się skorupa, w której Lucretia ukryła swoje serce. - Och, starał się pan to odpokutować - wyszeptała. Żałowała, że nie może ulżyć mu w męczarniach, ale wiedziała, że nikt nie jest w stanie mu pomóc. - To nie tak! Sunny nie sprzeczała się, nie powiedziała, że widziała, jakie tortury przeszła jego dusza i jakie rany powstały w jego sercu, gdy odrzuciła go żona. Pod maską twardych mięśni, dumy i ciętego języka Sunny zobaczyła innego człowieka. Delikatnego mężczyznę spragnionego miłości. Zranione, niezrozumiane serce, takie jak jej. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Ich wzrok spotkał się. Czuła, że Rex drży. Czuła, że jej serce bije gwałtownie: - Ona nigdy pana nie pokocha, ale będzie miał pan z nią jeszcze jedno dziecko. Zmarszczył brwi. przecież chirurgiem, a za pół godziny miał planowy zabieg do przy garażu. Pochylił się nad nią i usiłował robić sztuczne oddychanie, wdychając powietrze w jej rozchylone usta i naciskając klatkę piersiową. - Zadzwoń po policję! Derrick stał jak wryty. - Cholera, Derrick, wezwij policję! - Ja... nie wiem, jak. - Drżała mu broda, trząsł się ze strachu i od płaczu. - Tatuś, ja nie... - Zadzwoń do informacji, na miłość boską. Powiedz, żeby wezwali pogotowie do Buchanana. Derrick z trudem przełknął ślinę. - Ja... ja... tatusiu, czy mama umrze? - Nie, jeżeli natychmiast wezwiesz pogotowie! Szybko! Derrickowi jakoś udało się dotrzeć do domu. Wszedł na krzesełko, żeby dosięgnąć do telefonu w kuchni. Wykręcił zero. Poczuł, że po nodze cieknie mu ciepła strużka. - Musicie przysłać pogotowie i uratować mamusię! - szlochał tak głośno, że kobieta po drugiej stronie linii prawie go nie rozumiała. - Ona umiera! Umiera! Choć minęło wiele lat, na wspomnienie tamtej nocy Derricka ogarniał potworny niepokój. Wszyscy mu tłumaczyli, że to nie jego wina, że był mały i mógł nie pamiętać adresu. W końcu był tylko dzieckiem. Ale nigdy sobie nie wybaczył. Nie wybaczył mu też ojciec. Od tamtej pory zaczął odnosić się do niego inaczej. Syn przestał być najpiękniejszy i najmądrzejszy w oczach Reksa Buchanana. Całą swoją ojcowską troskę przeniósł na maleńką córkę, żywą kopię matki. Derrick, nie rozumiejąc, co się dzieje, robił wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę ojca. Próbował dobrego i złego. Przekonał się, że złe rzeczy przynoszą lepsze efekty i są o wiele bardziej zabawne. Było wiadomo, że jest dziedzicem Buchanana, ale nigdy już nie był kochany. Nie tak, jak kiedyś. Nie był uwielbiany tak, jak kiedyś. Tej nocy, kiedy Bóg odebrał mu matkę, Derrick Buchanan stracił również ojca. 22 Oswald Sweeny potwierdził to, co Cassidy już wiedziała. Marshall Baldwin był człowiekiem bez przeszłości. Nie miał dzieciństwa, nie miał młodości, nie miał pierwszej miłości. Nie znalazła się babcia, która odpowiedziałaby na pytania, ani zapomniana siostra, która poprosiłaby o więcej informacji. Nie pamiętał go też żaden nauczyciel szkolny. - Tak. - Głos Sweeny’ego było dobrze słychać, chociaż dzwonił z Alaski. - Wygląda na to, że nasz facet pojawił się tam, gdy miał dziewiętnaście lat. Sprawdziłem dokumenty w Kalifornii i wie pani, co? Rzeczywiście w Glendale w 1958 roku urodził się Marshall Baldwin, ale kiedy poszukałem dalej, okazało się, że zmarł pół roku później. Zespół nagłej śmierci noworodka. Rozmawiałem z jego matką. Mieszka teraz we Fresno. Cassidy ścisnęły się wnętrzności. Nie były to zaskakujące nowiny, mniej więcej to samo usłyszała od Michaela Fostera. A to oznaczało, że wkrótce Bill Laszlo będzie miał te same informacje. - Nie było innych facetów o tym samym nazwisku? - Było wielu, ale wszystkich sprawdziłem. Żyją albo umarli, ale nie można ich brać pod uwagę. Po niemowlaku z Glendale ktoś bez trudu mógł przyjąć nazwisko. O Boże. - Zachodzę w głowę, czy Baldwin to Brig McKenzie. - Sweeny jakby odgadł jej myśli. - Całkiem możliwe. - Zaschło jej w gardle. - Nie byłby tak podobny, zwłaszcza po wypadku. - Po wypadku? - powtórzyła. - Tak. Baldwin miał potworny wypadek w tartaku. Coś wybuchło i kawałek drewna uderzył go w lewą stronę twarzy. Miał operację. Ale to wcale nie wyklucza tego, że ten facet to McKenzie. Chce pani, żebym się tym zajął? - Był zniecierpliwiony, jakby w końcu znalazł coś, na czym może położyć łapę. - Nie, dziękuję... - Ledwie mogła się skupić na rozmowie. - Zrobił pan nawet więcej niż trzeba. Proszę mi przysłać rachunek. Tutaj, na adres redakcji. - Nie ma sprawy. Odłożyła słuchawkę i spojrzała znad biurka na Billa Laszlo. Oparty o ściankę działową, wpatrywał się w Cassidy. - Złe wieści? - spytał z chytrym uśmieszkiem. - Cały ty. - Selma podjechała na krześle obrotowym do przepierzenia. Bill musiał się szybko odsunąć, żeby na niego nie wpadła. Selma przeczesała sobie palcami loki. - Jeżeli nie przestaniesz jej zadręczać, naprawdę będzie musiała zacząć palić. Laszlo nie zwrócił na nią uwagi. Wziął przycisk do papieru z biurka Cassidy. - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. - Czego chcesz, Bill? - Potwierdzenia. - Czego? informacji. to cóż, przemytnik tracił na tym tylko trochę czasu. Pozostałych dwoje że Milla przyjeżdża. Nie będą ryzykować. stronach. Spływali potokiem niczym rynną o wysokich krawędziach -
©2019 ten-niemcy.ostrowiec.pl - Split Template by One Page Love